02.05.2012 00:11
21.04 Łódź - Motoserce
Chwila minęła od mojej ostatniej
notki. Niestety nie ma na tyle dużo wolnego czasu żeby wszystko
na bieżąco pisać, więc postaram się nadrobić te „parę
wypadów” jak najszybciej.
Rzeczonego dnia
wybraliśmy się z przyjaciółmi w trasę Warszawa –
Skierniewice – Łódź. Generalnie idealnie byłoby
podzielić ta tease na 2 części.
1) Droga tam:
W tamta
stronę było wręcz idealnie. Wyjechaliśmy ok 9 rano – tempem
spacerowym niestety w MT kumpla powiedzmy ze „awarii”
uległo lusterko (poluzowała się nakrętka „od
góry” której nie dało się w warunkach
powiedzmy to polowych dokręcić.
Zatrzymaliśmy się w
Pruszkowie na Shellu Celem próby naprawy niestety w
zestawie kluczy nie było nic „się nadającego” - więc
starym polskim sposobem naprawiliśmy usterkę na zasadzie
„Panie Mieciu pan podejdzie i opierd..li to taśma”. O
dziwo – zadziałało i lusterko przestało latać jak dziki
wieprz z wasabi pod ogonem.
Kolejny przystanek w Skierniewicach na rozprostowanie
kosci i takie tam.
W Skierniewicach podjęta decyzja ze już nie ma postojów
mimo żeby się paliło do samej Łodzi, Co zaplanowane to wdrożone.
Niecałą godzinkę później byliśmy w mieście wioseł.
Szczęśliwie trafiliśmy na akcję MOTOSERCE
skutkiem czego ktoś z chłopaków wpadł na pomysł wzięcia
udziału w paradzie. Temat przyjęty z aplauzem – ale
najpierw jeść bo żołądki się domagały paliwa. Trafiliśmy do
Tajskiej restauracji w Manufakturze gdzie dania były drogie ale
smaczne i w ilości wystarczającej aby się najeść ale nie napchać.
Skutkiem naszego pitstopu w restauracji było
spóźnienie się na paradę dosłownie 10 min – jako ze
nie znamy miasta nie chcieliśmy gonić.
Tutaj powiem ze
żałuje ze nie zrobiłem więcej zdjęć bo motory były naprawdę fajne
począwszy od enduro poprzez sportowe plastiki kończąc na
ociekających chromem choperow goldwindow i innych
„dziwactw”.
Posłuchaliśmy „koncertu”
- jakiś konkurs na śpiewanie piosenek przez zawodników
– powiem szczerze ze dobrze ze mój GSX nie uslyszal
tych jęków bo chyba by mu uszczelki popękały.
Szybkie
lody i powrót do domu.
2) Powrót
Wyjeżdżając z Łodzi było jeszcze słoneczko. Pogoda aż
zachęcała do jazdy, niestety nie na długo po ok 15 km zaczęło
kropić – nie nic z cukru nie jesteśmy, do domu daleko więc
jedziemy. Kropiło tak od paru ładnych km coraz intensywniej
skutkiem czego lekka mżawka zmieniła się w dość zacny deszcz.
Zjechaliśmy na stacje benzynową celem „jako takiego
przeczekania”. Oczywiście jak to w państwie Polskim,
deszczyk popada to wyłączają prąd na wioskach z obawy przed
… no właśnie czym bo sam się zastanawiam. Bez prądu wydaje
się że ludzie już nic nie potrafią (to ze nie dało się zatankować
to jeszcze rozumiem (pompy na prąd itd...) ale żeby za kibel w
którym nie ma światła, okien i dodatkowo gdzie są 3 pary
drzwi płacić w takich okolicznościach to już przesada. Nic
zostawiamy to zmartwienie, decydujemy się ruszyć. Przekonałem
kolegów żeby mi dali dokumenty elektronikę i inne
wartościowe rzeczy do kufra, owinęliśmy to folia i jedziemy
dalej. Po ok 3 – 5 km się okazało ze to co padało do tej
pory to była tylko przygrywka – jak lunęło to nie
wiedziałem czy trzymać się kierownicy czy przecierać wizjer czy
stanąć. Jedziemy … 2 km … jeszcze 2 km … i
po jakimś czasie jadący z naprzeciwka motocyklista daje znać
żebyśmy mocno zwolnili (o ile z prędkości 50 km/h można mocno
zwolnic), ale posłusznie redukujemy do 2 zwalniamy i nagle ku
naszej (niewątpliwej) uciesze widzimy kałuże ale nie, nie byle
jaką taka od pobocza do pobocza na cala szerokość ulicy i jakaś
taka wydająca się nie kończyć. Wjechaliśmy w tą kałużę i się
okazało dopiero jakie to dziadostwo głębokie. Jak powiem ze na
pół kola głębokie to chyba skłamie (nie wpadłem żeby się
zatrzymać i zmierzyć … :P) ale powiem ze jak motocykl
jechał to trzeba było podnosić nogi (jak na choperach
amerykańskich) żeby woda nie smyrała do kolan. Zwalone gałęzie to
tez nie problem bo da się to jako tako wyminąć, zabawa się
zaczyna jak z naprzeciwka coś jedzie i mimo twoich znaków
rekami żeby stal on jedzie … Pierwszy (mam nadzieje ze
ostatni) raz jechałem w warunkach gdzie fala powodowana przez
auto przelewała mi się przez szybkę owiewki górą. Totalna
miazga masakra i fart ze nikomu moto nie odmówiło posługi
i przejechało tą „kałuże” która spokojnie
miała ponad 500 m długości.
Po tej przygodzie zjechaliśmy
na stacje zobaczyć kto jak wygląda – nie powiem wszyscy
wyglądaliśmy tak samo – tak samo mizernie słabo i przy tym
komicznie :). Kumpel podziękował ze jak zawsze dobrze mu
poradziłem wziąć wszystko do kufra skutkiem czego nie było
żadnych strat.
Wracaliśmy przez Rawe Mazowiecką i
„8” na Katowice – tak tak jeszcze robią i nie
zapowiada się żeby skończyli – ani przed tym euro i przed
następnym tez niekoniecznie. Na krajówce słoneczko pod
Tomaszowem jezdnia sucha więc zaczęliśmy pomału nadrabiać czas
„nurkowania”. Jechało się świetnie ok Nadarzyna
byliśmy już prawie susi. Radość trwała do Janek. Burza nr 2
dopadła nas przed sama Warszawą. Marzenia o suchym powrocie
zostały wsadzone między bajki. I tak oto wjechaliśmy do stolicy.
Jeszcze szybka wizyta na myjce żeby to blotko (z kałuży) spłukać
żeby nie bawić się za dużo później i do domku na dużą
herbatę z miodem i ciepłą kąpiel...
Mam nadzieje że
rozumiecie dlaczego nie ma zdjęć z powrotu :)
Ogólne wrażenia: Jazda super – mimo pogody - w
obie strony przejechaliśmy w miarę gładko. Termo bielizna z Lidla
– naprawdę – zajefajna sprawa i polecam wszystkim.
Jestem także bardzo milo zaskoczony naszymi motocyklami ze dały
radę bez zająknięcia nawet na chwile. GSXF – świetny motor
nurkowy :)
Następną przygodę z Nowego Dworu
Mazowieckiego opowiem niedługo – może się zawezmę i napisze
jutro – bo tez się działo – nie aż tak ekstremalnie
ale się działo :)
Komentarze : 1
Niezła wycieczka z przygodami, no ale dzięki takim sytuacjom mam później co opowiadać przy piwku w gronie przyjaciół :)
Archiwum
Kategorie
- Imprezy i zloty (5)
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)