05.05.2012 23:52
01.05 Czersk
1 maja, dzień pochodów oraz beztroskiego
nicnierobienia. Powiem szczerze, że mi też się udzieliło i
skutkiem tego wstałem o koszmarnie późnej porze to jest ok
11 rano. Szybko ogarnąłem się i zacząłem zastanawiać co by zrobić
w tak piękny i ciepły dzień. Szybki telefon do znajomego i
pierwszy szok – nie może bo pojechał na rowery. Ok zdrowo
na świeżym powietrzu więc zrozumiałem. Drugi kolega i drugie
rozczarowanie ponieważ woli on poleżeć plackiem na basenie i się
poopalać. No nic stało się – zostałem sam. Napisałem
jeszcze na forum (GSXF.pl) czy ktoś nie chce się ruszyć ale
ponieważ przez pół godziny nikt się nie odezwał ruszyłem w
drogę sam jak palec.
Kierunek – Czersk. Powiem
szczerze, że udzieliła mi się „magia” tego święta
ponieważ droga tam jak i z powrotem przebiegła w iście
„emeryckim” tempie. I mając na myśli
„emeryckie” nie żartuje – 50km/h obszar
zabudowany a 65 – 70km/h poza. Strasznie odpowiadała mi
taka prędkość a to, że wszyscy mnie wyprzedzali totalnie po mnie
spływało. Dzień był za piękny aby zapitalać i nawijać
kilometrów. Droga w jedna stronę zajęła mi prawie godzinę.
Dojechawszy na miejsce udało mi się znaleźć ruiny zamku –
no też mi wyczyn jak w Czersku jest 15 domów na krzyż.
Opłaciłem wejście (całe 6 pln) i już moglem rozkoszować się
widokami z zamierzchłych czasów kiedy po naszej polskiej
ziemi chodziły księżniczki, królowe, królowie,
książęta, różnej maści rycerze i wiele innych ciekawych
postaci.
Tutaj muszę wtrącić dygresje ze nie jestem
pasjonatem tamtych czasów, ale akurat tego dnia wszystko
mi jakoś „dobrze leżało” - pewnie dlatego ze wszystko
bardzo na spokojnie się układało.
Po wejściu na plac ruin od
razu postanowiłem pozwiedzać co się tylko dało. Wszedłem na obie
wierze, pochodziłem po placu, posiedziałem na murach.
Był
tam także pan łucznik który za opłata udostępniał
swój łuk celem wykonania bardziej lub mniej celnej
próby zabicia słomianej tarczy (trochę żałuje, że nie
spróbowałem no ale ok – będą kolejne możliwości na
bank).
W brzuchu zaczęło grać więc czym prędzej pobiegłem do
„jadło podawców” celem zanabycia jakiejś
strawy. I znowu sam siebie zadziwiłem bo zamówiłem
kaszankę z grilla (której de facto koneserem nie jestem) i
o dziwo była strasznie dobra.
Po zjedzeniu trzeba było się
położyć i potrawić (najlepiej na słoneczku), a następnie
pomalutku zawijać się do Stolicy.
Droga powrotna przebiegła
tak samo spokojnie bez pośpiechu nerwów i innych
przygód.
W domu byłem ok 17.
Mimo
ślimaczego tempa bardzo chwalę sobie tą wycieczkę. Szkoda, że w
tak zabieganych czasach ludzie już nie potrafią się wyluzować i
zdjąć nogi z gazu – aczkolwiek jak tylko kiedyś będziecie
mieli możliwość to naprawdę polecam, świat wygląda zupełnie
inaczej – naprawdę.
Jak powiększycie to nawet na środku widać zarys mojego moto :P
Wie może ktoś jak edytować te zdjęcia żeby je odwrócić ?
Komentarze : 5
Heh szkoda ze ja na mojej 50 niemoge brać takich tras... efff fajnie Ci ^^
Office picture menager albo picassa 3 i zdjęcia odwrócone ;p
O tak abaskus. Też wole wlec się po wioskach niż szybko przejeżdżać z punktu A do punktu B, autostradami czy ekspresówkami. Jazda wioskami i wszelkimi bocznymi drogami ma też jeszcze jeden atut, mianowicie często jadąc nie znaną drogą odkrywamy miejsca o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Jakieś zaciszne czy malownicze zakątki, lub miejsca godne zwiedzenia, nadające się na kolejny cel wycieczki.
Ja niedawno (po zmianie motocykla) też odkryłem uroki takiej rekreacyjnej jazdy. Wcześniej używałem sportów i wiadomo - strzały adrenaliny do przysadki mózgowej robią swoje, jednak uznać mogę teraz, że było to po pierwsze głupie i niebezpieczne, a po drugie - omijało mnie mnóstwo frajdy z samej jazdy na motocyklu, mnóstwo mijanych i przez to niezauważonych fajnych miejsc i pięknych widoków. Teraz uwielbiam mruczenie silnika i odkrywanie nowych doznań z jazdy. Ponadto stwierdziłem, że jeśli tylko się da - unikam ekspresówek i wlokę się poprzez wioski, to mnie mega odpręża, choć niestety jest minus - wytłuczone drogi, w które nikt nie inwestuje od lat. Jednak mijane pachnące lasy i zielone (szczególnie teraz intensywnie) pola, rekompensują to wszystko. Po prostu to jest esensja motocyklizmu. Zwykłe zapierdalanie jest cholernie płytkim przeżyciem w porównaniu z powyższym
Ja niedawno (po zmianie motocykla) też odkryłem uroki takiej rekreacyjnej jazdy. Wcześniej używałem sportów i wiadomo - strzały adrenaliny do przysadki mózgowej robią swoje, jednak uznać mogę teraz, że było to po pierwsze głupie i niebezpieczne, a po drugie - omijało mnie mnóstwo frajdy z samej jazdy na motocyklu, mnóstwo mijanych i przez to niezauważonych fajnych miejsc i pięknych widoków. Teraz uwielbiam mruczenie silnika i odkrywanie nowych doznań z jazdy. Ponadto stwierdziłem, że jeśli tylko się da - unikam ekspresówek i wlokę się poprzez wioski, to mnie mega odpręża, choć niestety jest minus - wytłuczone drogi, w które nikt nie inwestuje od lat. Jednak mijane pachnące lasy i zielone (szczególnie teraz intensywnie) pola, rekompensują to wszystko. Po prostu to jest esensja motocyklizmu. Zwykłe zapierdalanie jest cholernie płytkim przeżyciem w porównaniu z powyższym
Jak się ogląda kultowy dla wielu tu zaglądających film "Easy Rider", zdumiewa prędkość, z jaką poruszają się bohaterowie. Patrząc na pobocze, to takie Twoje "70". Lubię śmignąć, ale to jest już praca, a prędkość spacerowa, to czysta przyjemność, przyznaję. Zwykle pomykam sobie przepisowo, przy wyprzedzaniu - no to różnie bywa. Inna sprawa, że trochę chyba zniechęciłem moją lepszą połówkę do motocyklowych wycieczek przez odwijanie. Więc tym bardziej brawo za wymowę wpisu. Szkoda, że dzieli nas 360 km, bo bym się z chęcią z Tobą powłóczył w ślimaczym tempie.
Archiwum
Kategorie
- Imprezy i zloty (5)
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)